Mateusz Mucha z Domu Maklerskiego Navigator był gościem poniedziałkowego Parkiet TV. Link do pełnego wywiadu a poniżej podsumowanie wywiadu:
W ubiegłym roku, przy współpracy ze Związkiem Maklerów i Doradców, przepytaliśmy wszystkie polskie instytucje finansowe, które miały za zadanie wskazać młode gwiazdy rynku finansowego. Pan był w TOP10. Jak powinno się planować karierę na rynku finansowym?
Młody człowiek najpierw powinien się zastanowić, co go interesuje. Robienie tego, czym się interesuje jest oczywiście najlepszym rozwiązaniem. Często bywa tak, że młodzi ludzie idą ścieżką, którą wyznaczyli im rodzice, ale nie jest to odpowiednie.
Czyli nic na siłę?
Radziłbym się zastanowić nad tym, jakie są predyspozycje danej osoby.
Jakie trzeba mieć cechy, żeby zostać młodą gwiazdą rynku finansowego?
Wszystko zależy od tego, w jakiej kategorii. Inne cechy liczą się w pracy menedżera, a inne potrzebne są w zadaniach analityka. W pracy menedżera liczy się np. umiejętność zarządzania zespołem. Do moich zadań należy pozyskiwanie emitentów i kompleksowe prowadzenie procesu emisji. Trzeba być poukładanym i mieć wszystko pod kontrolą, a jednocześnie być osobą kontaktową. Cały czas ma się kontakt z emitentami, czy z odbiorcami obligacji.
A w przypadku analityka nie trzeba być osobą szczególnie kontaktową. Dobry analityk musi świetnie czuć rynek, idealnie umieć czytać sprawozdania finansowe spółek i wyłapywać ryzyko, które w danej firmie może drzemać. Można być osobą skrytą, a robić zarazem świetne analizy finansowe.
Kiedy najlepiej nakreślić ścieżkę kariery?
W moim przypadku było to na studiach, gdy zdałem egzamin na maklera papierów wartościowych. Podczas przygotowań zdałem sobie sprawę, że to jest właśnie to, co chcę w życiu robić. Nie chciałem być ani audytorem, ani księgowym, choć jest to popularne wśród studentów finansów i rachunkowości. W trakcie nauki rozpocząłem też pracę i potwierdziło się, że był to strzał w dziesiątkę. Jeśli ktoś wybrał się na studia, które go nie interesują, warto pomyśleć nad zmianą kierunku, żeby nie męczyć się całe życie i nie tracić czasu.
Kiedy zaczął się pan interesować giełdą?
Początki sięgają czasów liceum. Z kolegami tworzyliśmy drużynę, która wystartowała w konkursie, polegającym na inwestowaniu wirtualnych środków.
Z jakim wynikiem?
Z sukcesem, awansowaliśmy do kolejnego etapu.
Na czym polega praca menedżera w DM Navigator, który specjalizuje się w rynku obligacji?
Jesteśmy typowo transakcyjnym domem maklerskim. Głównie zajmujemy się pozyskiwaniem finansowania w formie akcji i obligacji, choć bardziej aktywni jesteśmy na polu obligacji. Rocznie „robimy” około dziesięciu emisji, które są skierowane głównie do instytucji finansowych. Moja praca polega na koordynowaniu procesu emisji obligacji. Od początku do samego końca. Jako początek należy traktować wyszukiwanie potencjalnych emitentów, rozmowę z nimi, próbę przekonania ich, że obligacje to właściwa forma pozyskiwania finansowania, co w obecnych warunkach nie zawsze jest łatwe. Mamy do czynienia z nadpłynnością na rynku bankowym. Gdy spółka osiąga dobre wyniki banki ustawiają się do niej w kolejce z ofertami kredytów. Po znalezieniu emitenta i podpisaniu umowy, należy przygotować cały proces emisji, zanim się wyjdzie do inwestorów.
Jakiej wartości obligacje powinien wypuszczać emitent, żeby do was trafić?
Najczęściej oferujemy emisję w zakresie od 10 mln do 100 mln zł. Jak wspomniałem, emisje kierujemy głównie do inwestorów instytucjonalnych, a te poniżej 10 mln zł są dla takich podmiotów za niskie, ze względu na limit inwestycyjny narzucony prawnie.
Jak wygląda sytuacja na rynku obligacji korporacyjnych?
Na pewno jest to rynek wzrostowy. O hossie raczej nie możemy mówić, bo tempo przyrostu nowych emisji troszkę maleje.
Z czego to wynika? Z nadpłynności w bankach?
To jedna z przyczyn. Taka sytuacja powoduje, że mamy nadreprezentację niektórych branż na rynku obligacji korporacyjnych. Polski rynek jest zdominowany przez deweloperów, spółki windykacyjne i banki. Emitenci z tych branż emitują wciąż coraz więcej obligacji. Jak już ktoś raz spróbuje to najczęściej wypuszcza kolejne serie.
Z drugiej strony, jak już ktoś raz nabył, to zapewne kupuje papiery dalej?
Jeśli spółka wywiązuje się z zapowiedzi, to można się spodziewać, że kolejne emisje obligacji będą zdecydowanie łatwiejsze do przeprowadzenia. Wiarygodność na tym rynku to najważniejsza sprawa.
Czyli najniższe w historii stopy procentowe w Polsce nie są wcale czynnikiem zapewniającym wzrost emisji obligacji korporacyjnych?
Na pewno pomagają, ale nie jest to kluczowe. Polski rynek obligacji korporacyjnych to rynek o zmiennym kuponie. W tej chwili mamy niskie stopy, ale jeśli emitujemy na długi okres, to należy przeanalizować, jak te stopy mogą się poruszać. Podobną sytuację mamy w bankach, które gdy udzielają kredytu, to również ze zmienną stopą procentową. Gdy emitent porównuje kredyt do obligacji, to patrzy na marże, bo WIBOR ma taki sam. Niskie stopy obniżają zarówno koszt kredytu, jak i koszt emisji obligacji. Niska stopa oddziałuje kilkutorowo na deweloperów. Klienci mają tańsze kredyty, deweloperzy mają niższy koszt finansowania, a wielu inwestorów zamiast lokat czy obligacji wybiera zakup mieszkania.
Pojawiła się inflacja, rynkowe stopy prawdopodobnie zaczną rosnąć. Czy może to osłabić rozwój rynku obligacji korporacyjnych?
Jeszcze niedawno WIBOR był powyżej 4 proc. i wtedy również ten segment rynku się rozwijał, choć na pewno te czynniki w jakimś stopniu hamują rozwój. Z drugiej strony, gdy rośnie WIBOR, to już wyemitowane papiery wypłacą więcej, rosną stopy zwrotu z funduszy obligacji korporacyjnych, do których też powinna płynąć gotówka. Wtedy takie fundusze są skłonne obniżać marże dla emitentów, zatem ten efekt może nie być taki jednoznaczny.